Narzeczony mimo woli
Premiera tej komedii romantycznej odbyła się już jakiś czas temu, jednak nie udawało mi się znaleźć czasu na wizytę w kinie. Do czasu… W sobotę o 22, razem z narzeczoną usiedliśmy w kinowych fotelach. Dlaczego wybrałem się na taki film? Z trzech powodów – lubię komedie romantyczne, moja narzeczona lubi komedie romantyczne, lubię Sandrę Bullock i Ryana Reynoldsa.
Film oparto o przewidywalną fabułę. Znienawidzona szefowa (Sandra Bullock) zmusza podwładnego (Ryan Reynolds) do ślubu, by uniknąć deportacji. Udają się do jego rodziców, gdzie okazuje się że facet jest bogaty. Pomimo początkowej niechęci oczywiście zakochują się w sobie. Naturalnie po drodze musiała się trafić była dziewczyna (Malin Akerman) głównego bohatera, która nie miałaby nic przeciwko by do siebie wrócili.
Fabuła tego rodzaju filmów prawie zawsze oparta jest o taki sam schemat. Oglądając je musimy się z tym liczyć, by móc czerpać przyjemność z kolejnej historii miłosnej. W ten sposób podszedłem do filmu „Narzeczony mimo woli” i nie zawiodłem się. Historia nie była dokładnie taka sama jak w innych filmach. Ponadto dodano mnóstwo smaczków, które sprawiały że widzowie co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Przykładem mogą tutaj być sceny, w których gra Oscar Nuñez. Scena, którą widzicie obok wywołała u mnie (i nie tylko) łzy śmiechu.
Nie jedyna zresztą. Ryan jak zwykle pokazał, że jest dobrym aktorem i potrafi twarzą wyrazić każdą emocję. Umieszczenie go w jednym filmie obok takich osób jak Mary Steenburgen czy Betty White ani trochę nie przyćmiło jego gry. A i wspomnianym aktorkom nie można nic zarzucić.
Właściwie, to tylko do jednej postaci mogę się przyczepić. Joe Paxton (Craig T. Nelson), czyli ojciec głównego bohatera zagrany został… kiepsko. Tak naprawdę, to był w filmie niewidoczny.
Zastanawiam się czy nie wybrać się na jeszcze jeden seans, co w przypadku komedii romantycznych nie zdarza się zbyt często. Wiem na pewno, że kupię ten film jak tylko wyjdzie na DVD.
Zdjęcia pochodzą z serwisu FilmWeb.